Zostałam zaproszona na imprezę 40 lat po podstawówce. Z 33 osób żyje 30. Przyjechało 18. Troje usprawiedliwionych nieobecnych.
Poza jedną siostrą zakonną wszyscy mają dzieci, niektórzy wnuki. Wszyscy generalnie zadowolenie z życia. Jedna osoba po rozwodzie. Większość chodzi do kościoła regularnie, niektórzy jako jedyni już z rodziny. Niektórzy bardziej zaangażowani w jakieś ruchy.
W stolicy Małopolski, a jeszcze bardziej w necie, czuję się czasem jak mieszkaniec oblężonej twierdzy. Ostatnio tłumaczyłam jakieś nawiedzonej, że jak kobieta ma roczne dziecko i utrzymuje ją ojciec tego dziecka, to nie jest przemoc ekonomiczna, tylko normalność.
Oczywiście, jest też kwestia pokoleniowa, ale klimat inny.