Mój rok techniki i relaksu
August Lamm
15 października 2024
Kiedyś chodziłam do centrum handlowego, żeby skorzystać z internetu. Jeszcze kilka miesięcy temu wychodziłam z mieszkania po obiedzie, nosiłam laptopa pięć minut w dół drogi do centrum handlowego Kingsland i kucałam na brudnej podłodze z linoleum przed Costa Coffee, jedną ręką balansując laptopa na kolanach, a drugą wpisując odpowiedzi na maile list po liście. Przechodnie wykrzykiwali do mnie komentarze, gdy kucałam; wyglądałam śmiesznie. Dostęp do Internetu był rytuałem upokorzenia. Jeśli trwał dłużej niż to konieczne, mógł wyrządzić szkody fizyczne i psychiczne. Ale czy nie było tak zawsze?
Moje pokolenie było pierwszym, któremu przyznano nienadzorowany i nieograniczony dostęp do Internetu w okresie dojrzewania. W wieku czternastu lat pokazywałem już swoje nagie ciało na ChatRoulette, udzielając mądrości małżeńskich na Reddicie. W wieku piętnastu lat napisałam pierwszy z trzech postów na subreddicie r/amiugly, forum, które zachęca nieznajomych do wzajemnej oceny atrakcyjności, mimo że nigdy nie widzieli, jak się uśmiechają, mówią, przechodzą przez pokój lub obracają się w trójwymiarowej przestrzeni. 15/f i ciekawa, co ludzie myślą, napisałam. Nigdy nie byłam popularną dziewczyną i nie przyciągam uwagi facetów. Moje zęby są trochę krzywe, ale jutro dostaję Invisalign. Kolejny post zamieściłam w następnym roku, a potem w wieku osiemnastu lat, by sprawdzić, czy jestem ładniejsza. Szukałam opinii także w inny sposób, na innych platformach. Publikowałam zdjęcia, rysunki, kolaże, piosenki, filmy. Tak bardzo chciałam, by coś wystartowało, stało się wirusowe, przyniosło mi rozgłos. W końcu rysunki to zrobiły i na początku lat dwudziestych byłam artystyczną influencerką z prawie dwustoma tysiącami obserwujących na Instagramie.
Szczyt moich wpływów był również szczytem mojego nieszczęścia. Sławni ludzie często tak mówią. Nie byłam sławna, po prostu publikowałam rysunki małych zwierzątek. Publikowałem podpisy typu: Który jest twoim ulubionym? 1-10. Pozowałam z paczkami długopisów i dostawałam za to pieniądze. Spędzałem całe dnie z telefonem, częściowo z zawodowego obowiązku - szukając nie tylko potwierdzenia, ale i zarobku - a częściowo z przymusu. Musiałam sprawdzać. Nie sprawdzaj, powtarzałam sobie. Poczekaj pięć minut, a potem możesz sprawdzić. Mijały dwie minuty. Cóż, teraz spędzasz cały ten czas na myśleniu o sprawdzaniu. Równie dobrze można po prostu sprawdzić i kontynuować dzień. Więc sprawdzałam.
Jeszcze kilka lat i mój umysł nie nadawał się do niczego innego. Byłam anorektyczką i nie miałam przyjaciół; byłam absolutnie zabójcza online. Rozwinęłam wszystkie te problemy zdrowotne i zaczęłam publikować selfie ze szpitala, płaczące selfie, depresyjne selfie z wanny. Byłam chora i smutna. Jestem fangirlingiem, powiedziała pewna dziewczyna, gdy rozpoznała mnie w metrze. Wpadam w spiralę, pomyślałam. Opublikowałam film na YouTube, w którym przez pół godziny mówiłam bezpośrednio do kamery, opisując, jak media społecznościowe zniszczyły moje życie. Tego samego dnia dezaktywowałam swoje konto na Instagramie. Zaczęłam obniżać swoje statystyki, co uratowało mi życie.
-
Kiedy po raz pierwszy pomyślałam o napisaniu broszury przeciwko smartfonom, moje korzystanie z technologii było na najniższym poziomie tego, co jest możliwe w kontekście miasta. Moim telefonem była Nokia 3210, kultowa plastikowa cegła w kolorze morskiej piany, która jest teraz wystarczająco stara, by zamówić piwo. Zmieniłam źródło dochodu ze sprzedaży wydruków w mediach społecznościowych na zlecenia ilustracyjne pośredniczone przez agencję. Przez większość dni rysowałam w moim wynajętym studiu artystycznym do kolacji, potem odwiedzałam przyjaciół, czytałam książki, przeglądałam stare pamiętniki, wymyślałam piosenki, rozciągałam się na podłodze, sprzątałam swój pokój. Kiedy już pozbyłam się smartfona, łatwo było dokonywać dobrych wyborów. W związku z tym bez wysiłku utrzymywałam swój low-techowy styl życia - to znaczy, dopóki nie zaczęłam o tym mówić.
Pracuję nad broszurą zatytułowaną „Nie potrzebujesz smartfona ”, którą opublikowałam na Twitterze w lipcu tego roku. [Wyjaśnia ona logistykę obniżania jakości w celu odzyskania uwagi i czasu. Tematy obejmują mapy, wiadomości, fotografię, bankowość i nie tylko. Nie pracowałam nad żadną tego typu broszurą. Chciałam tylko wiedzieć, czy zainteresowanie będzie wystarczające, by usprawiedliwić nieodpłatną pracę. Trzydzieści tysięcy polubień później moja skrzynka odbiorcza była pełna żądań przeczytania, zrecenzowania i opublikowania tej nieistniejącej broszury. Spędziłam kilka następnych tygodni negocjując z wydawcami, wysyłając e-maile do mojego agenta i flirtując ze starszymi naukowcami na wydarzeniach literackich, mając nadzieję, że uda mi się zmanipulować moją drogę do sześciocyfrowej umowy na książkę. Ile z tego napisałaś do tej pory? Wydawcy chcieli wiedzieć. Rzucałam liczbami: dziesięć tysięcy słów, gdy czułam się pewnie; pięć tysięcy, gdy nie spałam dobrze. Prawdziwą liczbą było zero. Ale pomysły, jak sądziłam, były w pełni ukształtowane: obniżenie oceny było wszystkim, o czym myślałam.
W końcu zdecydowałam się na dwutorowy plan wydawniczy: po pierwsze, wydać krótką broszurę z platformą internetową, która pomogłaby w rozreklamowaniu; po drugie, przedstawić kontrkulturowemu wydawcy wersję książkową. Zadowolona ze swojego planu, zabrałam laptopa do kawiarni - tym razem weszłam do środka - i napisałam pięć tysięcy słów za jednym posiedzeniem. Gdybym mogła utrzymać to tempo przez kolejny dzień lub dwa, skrócić wersję roboczą, nieco ją dopracować - byłabym gotowa w mgnieniu oka. Wtedy zaczęły się e-maile.
Początkowo były one łagodne. Zespół platformy, która miała wydać moją broszurę, chciał się ze mną skontaktować, aby ustalić harmonogram, obliczyć koszty druku, zaplanować wydarzenie inauguracyjne. Miałam nadzieję, że te e-maile będą funkcjonować jako rodzaj przyjaznej zachęty, coś w rodzaju tych ręcznie rysowanych znaków, które ludzie trzymają wzdłuż trasy maratonu, z wyjątkiem tego, że znaki te mówiłyby takie rzeczy, jak: Wspaniale jest widzieć, jak ten projekt się łączy i wielkie dzięki za bycie elastycznym. Moim zadaniem było po prostu przyniesienie laptopa do kawiarni i napisanie moich antytechnologicznych sentymentów. Mogłam to zrobić. A przez cały czas przyjazne e-maile pojawiały się w rogu ekranu, aby mnie dopingować.
W ciągu następnych dwóch miesięcy zespół wysłał ponad czterysta e-maili. Nie byłam w stanie nadążyć za nimi wszystkimi. Nie rozumiałam, o czym ktoś mówi. ROS oznaczało „run of show”, a STD „save the date”. Ton stał się energiczny i profesjonalny, z okazjonalnymi zachętami - Jesteśmy tak blisko mety! Do tej pory wykonałeś niesamowitą pracę!- co tylko dało mi znać, że mój pogarszający się stan psychiczny był widoczny dla wszystkich. Zaczęłam spać z laptopem obok poduszki. Przestałam spać. Na spotkania Zoom przychodziłam spóźniona, w satynowej koszuli nocnej. Zespół musiał wysłać serię e-maili, telefonów, SMS-ów i zaproszeń Google w ciągu kilku dni, aby uzyskać ode mnie pojedynczą, spóźnioną odpowiedź. Odpowiedzi, które wysyłałem, zwykle zawierały wiersz mówiący: Przepraszam, że to przegapiłam. Przegapiłam wiele rzeczy, z których największą było moje życie.
Kiedy przestałam marnować dni, wklejając skrawki papieru do pamiętnika, skubiąc paznokcie u nóg, patrząc przez okno na psy? Miałam teraz dostęp do internetu w domu. Odpowiadałam na maile do późna w nocy. Znowu byłem aktywna w mediach społecznościowych, promując nadchodzącą broszurę i otrzymując wszystkie możliwe epitety, od purytanina, przez nazistę, po zwykłego frajera. Mój głupi telefon, wcześniej osobliwy i nieszkodliwy przedmiot, został dokooptowany przez zespół PR jako źródło pilnych przypomnień. Jego małe sygnały dźwiękowe, które wcześniej sygnalizowały pozdrowienia od różnych przyjaciół, teraz sygnalizowały pilne przerwy w moich posiłkach, spacerach i rytuałach przed snem. Nadal potrzebujemy, abyś przejrzała dokument Google, przeczytałam na monochromatycznym ekranie wielkości kromki masła. Czy jesteś w stanie wysłać resztę e-maili prasowych dziś wieczorem? Czas uciekał, termin zbliżał się wielkimi krokami. Nie miało znaczenia, że go ustaliliśmy.
Do tej pory mogłam policzyć na palcach jednej ręki liczbę połączeń Zoom, w których uczestniczyłam. Teraz spędzałem całe dnie na przełączaniu się między spotkaniami Zoom, dokumentami, e-mailami i plikami projektowymi, w służbie anty-technologicznego przesłania. W pewnym sensie pięknie ilustrowałam swój własny punkt widzenia: nadużywanie technologii zmieniało mnie z powrotem w niespokojną, niepewną, obdarzoną mózgiem kolibra osobę, która w wieku piętnastu lat zapytała Internet, czy jest brzydka. W innym sensie poświęciłam się dla sprawy. Umarłam na tym wzgórzu, tylko po to, by odkryć, że wzgórze składa się z innych ciał.
W porządku, pomyślałam, niech wszyscy zatrzymają swoje smartfony. Czy nie byłoby łatwiej żyć w odosobnieniu, niż próbować przekonać społeczeństwo do spełnienia moich standardów? Opuściłam miasto. Przeniosłam się do małego miasteczka w New Hampshire. Hałas uliczny zniknął, ale e-maile pozostały. Do jutra, do godziny 10 rano, będę miał do udostępnienia tej grupie ostateczną wersję ROS, czytamy w jednym z e-maili. Chciałbym, abyście zwrócili na to uwagę, aby upewnić się, że utrzymamy czynnik ponownego oczarowania. Wiedziałam, że większość ludzi może otrzymywać takie e-maile bez rozważania podjęcia kroków prawnych i/lub popełnienia samobójstwa. Ale co, jeśli to ja byłam kanarkiem w cyfrowej kopalni węgla? Fantazjowałam o bardziej ekstremalnym pogorszeniu sytuacji: życiu bez elektryczności, sraniu w brudnej dziurze, komunikowaniu się tylko za pośrednictwem listów. Intensywność tego kryzysu była trudna do zakomunikowania pełnym dobrych intencji, sympatycznym, ale ostatecznie chciwym na e-maile członkom moich zespołów medialnych i PR z Manhattanu.
W końcowej fazie projektu niektórzy z tych członków zespołu zdawali się zapominać, że w rzeczywistości nie mam smartfona. Broszura nosiła tytuł „Nie potrzebujesz smartfona” i była o tym, że nie mam smartfona, że nikt nie powinien mieć smartfona i że wszyscy powinniśmy pozbyć się naszych smartfonów. Mimo to zaczęłam otrzymywać powiadomienia SMS, że ktoś podkreślił moją wiadomość. Emoji wyświetlały się jako puste kwadraty; zdjęcia były zbyt małe, by je zobaczyć. Mój telefon sortował czaty grupowe na osobne wątki tekstowe, więc musiałam czytać wypowiedzi każdego uczestnika osobno, a następnie splatać je wszystkie razem w mojej głowie, tworząc spójną narrację. Zdegradowanie zaczęło wydawać się przeszkodą, a nie celem.
To, co opisuję, nie jest niczym niezwykłym, jeśli chodzi o takie rzeczy. Nie było żadnego spisku przeciwko mnie - choć w najciemniejszych chwilach czułam się jak nowy nowicjusz w piwnicy domu bractwa PR, zmuszona do picia własnych szczyn lub znakowania się żelazkiem czy czymś podobnym. Ale tak po prostu działa ta branża. Planowaliśmy jak szaleni, promowaliśmy jak szaleni i opłaciło się: premiera cieszyła się dużą frekwencją, broszura dobrze się sprzedała, a ja udzieliłam wielu wywiadów mediom. Wszyscy wykonali swoją pracę. Chcieli sprawić, bym poczuła się ważna, a ja czułam się ważna: czy jest lepszy dowód niż pełna skrzynka odbiorcza, dzwoniący telefon, nieprzespana noc, runda poprawek, lista rzeczy do zrobienia, która nigdy się nie kończy?
-
Jesteśmy tobą tak zainspirowani, powiedziano mi podczas jednej z moich pierwszych rozmów wideo z zespołem. Myślałam, że to oznacza, że wszyscy pozbędą się swoich smartfonów. Myślałam, że to oznacza, że wszyscy się wylogują lub przynajmniej ograniczą. Ale wylogowanie zawsze może poczekać. Bezczynność nie jest niczym pilnym. Dlaczego nie być bezczynnym jutro, kiedy już skończysz wszystko, co masz do zrobienia dzisiaj? Nigdy nie dostaniesz o północy SMS-a przypominającego, że masz nic nie robić. Nigdy nie dostaniesz zaproszenia do kalendarza, by nic nie robić. Nigdy nie zaprogramujesz arkusza kalkulacyjnego do rejestrowania swojej bezczynności. Bezczynność nie ma twojego numeru.
Próbowałam przekształcić moją bezczynność w coś namacalnego, wepchnąć ją do wyściełanej paczki i wysłać na cały świat. Próbowałam sprzedać coś, czego już nie posiadałam. Panikowałam z powodu spokoju, krzyczałam o ciszę, wysyłałam e-maile o rozłączeniu, pracowałam nad zakończeniem pracy, walczyłam z czasem przed ekranem za pomocą większej ilości czasu przed ekranem.
Chciałam, by świat się zatrzymał i nie zatrzymam się, dopóki tego nie zrobię.
https://www.clunyjournal.com/p/my-year-of-tech-and-relaxation-august-lamm