Papież Franciszek nie odwiedza peryferii - zostawia je za sobą
John Allen, Jr.
W chwili pisania tego tekstu papież Franciszek podejmuje najdłuższą i najbardziej wymagającą podróż swojego pontyfikatu, dwunastodniową wycieczkę do tego, co jest powszechnie opisywane w większości relacji medialnych, a nawet w niektórych katolickich komentarzach, jako peryferie świata: Indonezji, Timoru Wschodniego, Papui Nowej Gwinei i Singapuru.
Szczerze mówiąc, pomysł, że te miejsca są „peryferiami”, jest w większości zachodnim wymysłem, a z punktu widzenia Kościoła katolickiego jest on bardzo przestarzały. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę realia katolickiej demografii, bardziej trafne byłoby scharakteryzowanie tego jako podróży z peryferii w kierunku tego, co jest coraz bardziej bijącym sercem wiary.
Niewielka dawka matematyki pokazuje sedno sprawy: Na świecie żyje obecnie około 1,3 miliarda rzymskich katolików, z czego ponad dwie trzecie - ponad 850 milionów ludzi - mieszka poza tradycyjnymi granicami cywilizacji zachodniej w Europie i Ameryce Północnej, a także w Australii i Nowej Zelandii.
Do połowy tego stulecia udział ludności katolickiej spoza Zachodu wzrośnie do trzech czwartych. Do 2050 r. siedem z dziesięciu największych katolickich krajów na świecie będzie znajdować się poza Zachodem, a tylko Stany Zjednoczone, Włochy i Francja znajdą się w tym gronie.
Trzeba przyznać, że żaden z czterech krajów, które papież Franciszek odwiedza podczas tej podróży, nie jest tak naprawdę katolicką potęgą. Ich łączna populacja katolików wynosi dwanaście milionów, co odpowiada mniej więcej populacji Madagaskaru.
Niemniej jednak ich lokalizacja oznacza, że są to miejsca, w których wiara nie tylko rośnie, ale jest najbardziej dynamiczna i żywotna. Innym sposobem ujęcia tej kwestii jest to, że w pewnym sensie ta papieska podróż jest również podróżą od przeszłości Kościoła do jego przyszłości, od tego, co kiedyś było kolebką chrześcijaństwa, do jego nowego domu w „dwóch trzecich świata”.
Ta ogromna transformacja demograficzna ma implikacje we wszystkich dziedzinach, w tym dla przedsięwzięcia ewangelizacji. Cztery z tych konsekwencji są szczególnie warte odnotowania.
Po pierwsze, jest prawdopodobne, że natura katolickiej ewangelizacji będzie ewoluować nie tylko wraz z docelowymi odbiorcami, ale także z samymi ewangelizatorami. Ponieważ coraz większa część ewangelizatorów pochodzi z krajów rozwijających się, można przewidzieć, że będą oni stosować podejście mniej skoncentrowane na nawracaniu świeckich sceptyków - których Schleiermacher nazwał kiedyś „kulturalnymi gardzicielami” religii - a bardziej na zajmowaniu się interesami i obawami tych, którzy uważają nadprzyrodzone za oczywiste.
Postawy wobec nadprzyrodzonego są być może podstawową linią podziału między religijnymi klimatami globalnej Północy i Południa. Na Południu sfera duchowa jest namacalna, namacalna i stale w pobliżu - pod pewnymi względami bardziej realna niż świat fizyczny. Na przykład choroby są równie często przypisywane złym duchom, co przyczynom fizycznym, a nieszczęścia tego świata są postrzegane w świetle osobistego grzechu, a nie pecha.
Według danych Pew Research Center, podczas gdy tylko 29% Amerykanów twierdzi, że było świadkami boskich uzdrowień, 56% Gwatemalczyków, 71% Kenijczyków, 62% Nigeryjczyków i 44% Hindusów twierdzi, że to zrobiło. Tylko 11% Amerykanów twierdzi, że doświadczyło lub było świadkami egzorcyzmów, ale 34% Brazylijczyków, 38% Gwatemalczyków, 61% Kenijczyków, 57% Nigeryjczyków i 28% Filipińczyków twierdzi, że miało takie doświadczenia.
W rezultacie formy ewangelizacji w przyszłości, które nie mają silnego elementu nadprzyrodzonego - które nie odnoszą się na przykład do złych duchów, cudów i uzdrowień lub innych owoców Ducha - będą coraz częściej postrzegane jako głuche i ignorujące postrzegane potrzeby ludzi, do których Kościół stara się dotrzeć.
Mówiąc kolokwialnie, katolicka ewangelizacja będzie musiała stać się mniej postmodernistyczna, a bardziej zielonoświątkowa.
Po drugie, katolicka ewangelizacja stanie się mniej spekulatywna i bardziej biblijna, zakorzeniona bardziej w mowie i światopoglądzie Pisma Świętego niż w intelektualnych kategoriach współczesnej kultury zachodniej.
Sposób myślenia świata niezachodniego jest zazwyczaj ziemski, narracyjny, skupiony na namacalnej obecności boskości i zakorzeniony raczej w doświadczeniu ubóstwa niż dostatku. Jak ujął to peruwiański pisarz protestancki Samuel Escobar, „południowe chrześcijaństwo odzwierciedla biblijne wzorce myślenia. Jego sposób czytania Pisma Świętego nie pozostawia wiele miejsca na wyższą krytykę lub nowoczesne podejście, które usuwa elementy nadprzyrodzone i wszystko racjonalizuje”.
Peter Schineller, amerykański jezuita, który mieszkał i pracował w Nigerii, ujął to kiedyś w ten sposób podczas wykładu w Weston School of Theology w Cambridge, Massachusetts: „Świat Afryki jest znacznie bliższy światu Biblii niż Cambridge. Afrykańscy uczeni, blisko ziemi, bliżej świata ofiar, snów, duchów, aniołów, mogą pomóc nam zrozumieć, co tak naprawdę mówi tekst Biblii Hebrajskiej i Nowego Testamentu”.
Po trzecie, ewangeliści będą zwracać się do wspólnot katolickich, których problemy są bardziej związane ze wzrostem niż upadkiem.
Ta rzeczywistość jest szczególnie wyraźna, gdy spojrzymy na Afrykę, gdzie populacja katolików eksplodowała w XX wieku z 1,9 miliona do ponad 130 milionów - oszałamiająca stopa wzrostu wynosząca 6 708 procent. Być może nawet dwie trzecie tej ekspansji można przypisać ogólnemu wzrostowi populacji, ale około jedna trzecia wynika z sukcesu misyjnego.
Dziś katolickie seminaria na całym kontynencie często pękają w szwach, parafie są przepełnione, a wyzwania związane z asymilacją i katechizacją tak dużej kohorty nowych wiernych stanowią główne zadanie duszpasterskie.
Również Azja, gdzie obecnie podróżuje papież, odnotowała imponujący wzrost liczby katolików. Katolicyzm rozpoczął wiek jako 1,2% populacji Azji, według World Christian Database, a zakończył wiek na poziomie 3%, co oznacza, że Kościół ponad dwukrotnie zwiększył swój „udział w rynku”.
Wszystko to oznacza, że dzisiejsza globalna historia katolicyzmu to wzrost, a nie spadek. Ogólnie rzecz biorąc, nie jest to wrażenie, które można odnieść z przypadkowych rozmów lub telewizyjnych bitów dźwiękowych w Europie lub Stanach Zjednoczonych, gdzie mówienie o upadku jest bardziej typową taryfą. Ewangelizacja będzie musiała nadążyć za tą prawdą, być może koncentrując się mniej na obalaniu przeciwników, a bardziej na wzmacnianiu już przekonanych.
Wreszcie, katolicka ewangelizacja w XXI wieku może być zmuszona do zaakceptowania bardziej wyraźnie politycznego wymiaru niż jest to często postrzegane jako akceptowalne na Zachodzie, gdzie koncepcje rozdziału kościoła od państwa i niechęć do tego, co jest postrzegane jako „ingerencja” kościołów w sprawy polityczne, są szczególnie silne.
W krajach niezachodnich organy religijne są czasami jedynymi znaczącymi przejawami społeczeństwa obywatelskiego - jedynymi strefami życia, w których protest może przybrać kształt i gdzie można wyrazić troskę o wspólne dobro. Jednym z dobrze znanych przykładów jest kluczowy wkład katolickich przywódców na Filipinach w upadek reżimu Marcosa, szeroko znany jako ruch „władzy ludowej”.
Mniej znana historia również ilustruje ten punkt, z małego afrykańskiego kraju Malawi.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Malawi wciąż znajdowało się pod ekscentrycznymi rządami swojego dyktatora na całe życie, wykształconego w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych siłacza o imieniu Hastings Kamuzu Banda, który rządził krajem od uzyskania niepodległości od Wielkiej Brytanii w 1964 roku. Choć dziś jest on w dużej mierze zapomniany, Banda był kwintesencją afrykańskiego dyktatora swojej epoki. Jego nieoficjalne motto brzmiało: „Moje słowo jest prawem”. W marcu 1992 r. siedmiu biskupów Malawi wydało dramatyczny list duszpasterski zatytułowany „Żyjąc naszą wiarą”, nakazując odczytanie go na głos we wszystkich 130 parafiach. Potępili w nim dysproporcje między bogatymi i biednymi, a także łamanie praw człowieka przez partię polityczną Bandy - jedyną dozwoloną - oraz rząd. Wzywali do położenia kresu niesprawiedliwości, korupcji i nepotyzmowi oraz domagali się wolności słowa i opozycji politycznej.
W niedzielę, w którą odczytano list, frekwencja na mszach wzrosła. Ludzie płakali, wykrzykiwali wdzięczność i tańczyli w nawach bocznych. W jednym z największych miast kraju, Blantyre, ubodzy mieszkańcy nielegalnych slumsów powstali, gdy siły bezpieczeństwa próbowały ich przepędzić. Na kampusach uniwersyteckich wybuchły protesty studentów. Opozycjoniści zaczęli powracać. W miarę jak wieści o powstaniu obiegały świat, rosła presja na zachodnie mocarstwa, by zajęły stanowisko w tej sprawie. W 1994 r. darczyńcy zamrozili całą pomoc zagraniczną dla Malawi, zmuszając Bandę do rozpisania wolnych wyborów. W efekcie jego reżim się skończył.
Takiego właśnie stanowiska oczekują od swoich przywódców katolicy w krajach rozwijających się, a formy ewangelizacji pozbawione politycznego znaczenia często spotykają się z głuchym odzewem.
Czy to wszystko wróży całkowity restart katolickiej ewangelizacji? Nie w każdym razie, większość ewangelizatorów aktywnych dzisiaj, nawet w świecie zachodnim, łączy wszystkie te cztery elementy na różne sposoby i w różnych formach w swoim głoszeniu i nauczaniu, więc jest to raczej kwestia nacisku i prezentacji.
Z drugiej strony, jak to słynnie ujął Benjamin Franklin: „Jeśli nie planujesz, planujesz porażkę”. Kluczową częścią każdej strategii ewangelicznej jest zrozumienie odbiorców, zasobów i wyzwań - a w katolicyzmie zarówno teraźniejszości, jak i przyszłości, żaden z tych czynników nie będzie kształtowany przede wszystkim w tym, co kiedyś uważano za centrum, ale dziś coraz bardziej reprezentuje marginesy.
https://www.wordonfire.org/articles/pope-francis-isnt-actually-visiting-peripheries-hes-leaving-them-behind/